Zwiedzaj świat i ucz się

Flight Simulator X to beznadziejna gra. Nie da się wygrać. Punktacja też jest jakaś lewa – niezrozumiałe odznaki i medale, które są w dodatku tak opracowane, że te naprawdę fajne ciężko zdobyć (komu by się chciało wylatać 10 tysięcy godzin na symulowanym szybowcu?). Niektórzy jednak – szczególnie początkujący – potrzebują jakiegoś systemu „nagród”. Zamiast szukać czegoś po swojej stronie – szukają uznania zewnętrznego. Gdzie łatwiej o uznanie niż w systemie statystyk online. Nieważne jak – byle były, byle więcej. Prostą drogą newbie trafia na Vatsim i fora związane (mocniej lub luźniej) z siecią Vatsim. W tym momencie na ogół następuje to co lubimy najbardziej czyli… katastrofa.

Z własnych doświadczeń radzę – zatrzymaj się i poczekaj. Latanie online nie jest jedynym, które daje satysfakcję. Gorzej! Ono na ogół nie daje żadnej satysfakcji i nowy wirtualny pilot po paru lotach (przy okazji których zaliczy jakiś opiernicz od wkurzonych ludzi, którym wszedł w drogę) rezygnuje z całej zabawy. Ci, którzy zarejestrują się na forach szybko zaczynają wylewać żale na „stare wygi”, które wiedzą, ale nie chcą się podzielić umiejętnościami. Zanim wejdziesz na tą drogę – poczekaj!

Have fun!

Zacznij od zabawy. Kupiłeś Flight Simulator, który stał między grami. Pograj w niego. Zacznij latać i ciesz się tym, że nic Cię nie ogranicza. Nie ma przepisów ani zasad. Ograniczenia techniczne i realizm też można traktować dowolnie. Masz fantazję polatać z lotniska Kennedy’ego maleńką awionetką startując z jednego pasa i lądując na drugim – proszę bardzo. Lądowanie Jumbo Jetem na trawiastym pasie startowym w Andach? Spróbuj! Podoba Ci się takie latanie – to lataj tak dopóki się nie znudzi. Zapewniam Cię, że prędzej czy później to Ci się znudzi. Ale wtedy będziesz z grubsza wiedział co Cię w tym całym symulatorze kręci. Ta świadomość będzie jeszcze mocno niejasna i nieokreślona, ale coś Ci zacznie świtać.

Wybierz się w podróż

Jesteś już w tym miejscu, w którym umiesz jakoś tam pokierować samolotem, ale nadal całe to symulatorowe latanie jest zagmatwane. Niby fajne i ciekawe, ale trochę pozbawione sensu. To kolejne miejsce, z którego część wirtualnych lataczy skręci na ścieżkę latania online. Ta ścieżka prowadzi w przepaść.

Póki co – wyznacz sobie cel. Może być prosty – „przelecę między wszystkimi polskimi lotniskami komunikacyjnymi„. Może być nietypowy „zaliczę najsłynniejsze lotniska na świecie„. Wielki – „polecę dookoła świata„. Wielki z wykrzyknikiem „dookoła świata, nad biegunami, awionetką„. Nic Cię nie ogranicza – nie daj nikomu na tym etapie wmówić Ci jakiś granic. Masz niesamowite narzędzie i możesz zrealizować wszystko co chcesz. Więc realizuj. Ja się nie ograniczałem – wybrałem projekt wielki z wykrzyknikiem.

Moja podróż

Inspiracja była prosta – Baron, dwóch facetów z USA i lot dookoła świata. Modyfikacja planu – oni lecieli w prawo, ja polecę w górę, a później w dół, a na koniec znów w górę. Modyfikacja samolotu – taka sama jak w ich przypadku – dodatkowy zbiornik paliwa.

Metoda nawigacji – uproszczona radionawigacja, czyli FS-owe VOR-to-VOR (nad biegunami – GPS).

Pierwszy lot i od razu kilka błędów. Coś mi nie pasowało w radiolatarniach nad Polską. Gdzieś zgubiłem się nad Bałtykiem. Ale do Sztokholmu dotarłem. To się liczyło. Zacząłem jednak kombinować, że coś jest nie tak – z samą mapką w FSie daleko nie zalecę. Świetne rozwiązanie to plik ze wszystkimi lotniskami i pomocami nawigacyjnymi FSX dla Google Earth (jeśli link nie działa napisz do mnie). Teraz jak na dłoni widzę który navaid gdzie stoi i mogę sprawdzić jakie ma częstotliwości.

Dzięki temu odcinek Sztokholm-Bodo miałem już przygotowany lepiej. Wszystko ładnie zaznaczone, częstotliwości, które poprzednio pomyliłem tym razem trzy razy sprawdzone… i wszystko zagrało. Ustalając trasę do Longyear na Spitsbergenie wiedziałem już jak sobie modyfikować trasę we Flight Plannerze. Eleganckie VOR-to-VOR aż do Tromso, potem najpierw radialem, a później wg namiaru na NDB na Wyspie Niedźwiedziej, potem NDB i DME na Spitsbergenie. Jeszcze w locie konstatacja, że Longyear jest nienajlepszym pomysłem – wylądowałem w Ny Alesund – kawałek dalej na północ. Kolejny lot to prosta nawigacja wg GPS, ale znacznie bardziej zaawansowane kombinacje z silnikiem. Chodziło o to, żeby dolecieć do Barrow na Alasce z niewielkim zapasem paliwa w drugim zbiorniku. Przeszukałem sieć, żeby dowiedzieć się jak powiększyć zbiorniki paliwa. Efekt – dwa standardowe zbiorniki Beechcrafta zmienione w jeden, w miejsce drugiego – nowy zbiornik (z przesuniętym środkiem ciężkości). Dzięki takiemu układowi zawory paliwa w Baronie działały i można było odpowiednio wybierać z którego zbiornika korzystam najpierw, a z którego później. Konfigurację silnika testowałem już wcześniej, teraz czułem się w miarę pewnie. Dolecę! 13 tys. stóp, minimalne obroty, mieszanka uboga jak żebrak pod kościołem i przepustnica otwarta tylko na tyle, żeby cały interes się ledwo kręcił. Do Barrow dotarłem z niewielkim zapasem paliwa, ale dotarłem. Skok do Adak (Aleuty) to już była drobnostka. Proste VOR-to-VOR po świetnie znanej trasie.

Z Adak na Hawaje jest daleko, ale tym razem miałem ambicję polecieć bez GPSa. Sprawdziłem prognozę pogody, policzyłem sobie jak bardzo zniesie mnie wiatr (to wszystko jest ładnie opisane w sieci) i poleciałem. Kiedy byłem przekonany, że mijam Hawaje, a żadna radiolatarnia VOR nie była w zasięgu zacząłem krążyć (takie eleganckie „kręgi” – kwadraty o boku po 200 mil). W końcu znalazłem jedną z radiolatarni – zaczęło pikać, wskazówka ułożyła się we właściwym kierunku (o dziwo – był to północny wschód) i mogłem wylądować.

Dalej trasa prowadziła mnie przez cały Pacyfik do Australii, a z Australii na Antarktydę. Zainteresowałem się dodatkowymi sceneriami – potrzebowałem miejsca do lądowania! Pobrałem jakieś darmowe lotnisko czy lotniska dla Antarktydy, a przy okazji lądowania zorientowałem się czemu pasy startowe są tak długie (na lodzie fatalnie się hamuje – szczególnie Baronem, który nie ma ciągu wstecznego).

Z Antarktydy do Ameryki Południowej. Lot przez Andy wyraźnie unaocznił mi problemy jakie ma silnik spalinowy na dużej wysokości. Po prostu nie ciągnął. Nawet nie wiesz jaki szok przeżyłem za pierwszym razem kiedy lądowanie (na pusto – bez paliwa) obyło się bez problemów, ale po zatankowaniu Baron za nic nie chciał się wznosić – na szczęście za lotniskiem była dolina, a później cała trasa już niżej. Ale to mnie skłoniło, żeby poczytać trochę więcej o możliwościach samolotu, jego pułapie i osiągach. Przede wszystkim – o tym od czego zależą.

Do Polski wróciłem przez Brazylię (fenomenalne loty nad Amazonką), Atlantyk przeskoczyłem w najwęższym miejscu (czytając przy okazji o Skarżyńskim i jego locie RWD-5). W Afryce odbiłem mocno na wschód, żeby zaliczyć jedyny ceglany pas startowy dostępny w FSX (w rzeczywistości to chyba też jest jedyny ceglany pas).

Po co tak latać?

Do lotu dookoła świata wystartowałem mając ogólne pojęcie o lataniu i nawigacji. Przez lata opanowałem symulatory wojskowe, więc prowadzenie samolotu teoretycznie nie było zagadką – ale żaden z wojskowych symulatorów nie był tak wymagający pilotażowo. Trening, który dało lądowanie w przeróżnych miejscach, na najdziwniejszych lotniskach był nieoceniony. Pod względem umiejętności nawigacyjnych przeskoczyłem z poziomu „nie wiem co to jest VOR” do swobodnego prowadzenia radionawigacji. Problemy, które pojawiły się po drodze rozwiązywałem jeden po drugim znajdując odpowiedni w sieci. Kiedy przyleciałem do Polskim miałem też ogólną świadomość ograniczeń FSXa – szczególnie w zakresie słabych możliwości nawigowania w oparciu o domyślny teren, ale jednocześnie – zaczynałem ogarniać jakie dodatki ten problem mogą rozwiązać.

Co dalej? Lataj! Masz 12 tysięcy lotnisk do dyspozycji

Ano właśnie – w FSX jest jakieś 12 tysięcy lotnisk gdzie można wylądować. Dodatkowo są jeziora i zatoki – lądowiska nieoznaczone, ale kto Ci broni na nich posadzić samolot? Gajowym i przepisami parku narodowego przejmować się nie musisz. Po wspomnianym locie Baronem poleciałem tak trochę „bez sensu” jeszcze kilka razy. Za każdym razem przyjmując dla siebie jakiś konkretny cel. Raz to było „największe lotniska”. JFK, Kai Tak, Frankfurt, Moskwa, Tokio, San Francisco… Wszystko to Jumbo Jetem. Innym razem – Goose i Beever, kierunek – jeziora Alaski. Lądowałem na kilkudziesięciu. Kolejna „sesja” – Maule i Cessna 172 – małe lotniska Szwajcarii. Później Cessna 208 i norweskie Fiordy. Były też loty po Polsce. Mooneyem Bravo śmigałem między polskimi lotniskami – południową Polskę mam oblataną dokładnie.

Gra staje się symulacją

Każdy kolejny lot to było stopniowe przechodzenie z prostej gierki w symulację. Wybranie celu, określenie jakiegoś „projektu”, który trzeba zrealizować dało grze cel. Z bezcelowego latania stała się zabawką, w której można było „wygrać”. Z czasem jednak samo „wygranie” przestało być celem. Doszło dążenie do jakości. Po swojej stronie – dążenie do jakości wykonywanych lotów. Po stronie FSX – dążenie do podniesienia jakości symulatora.

Żaden autor nie omówi wszystkich zagadnień, które musisz opanować zanim Flight Simulator X stanie się dla Ciebie symulacją lotnictwa. Żeby poznać sam zakres pytań, które z czasem zadasz – musisz grać. Im więcej tym lepszą będziesz miał świadomość tego co Ci jest potrzebne do spełnienia Twoich oczekiwań. Zadawaj sobie pytania, a później szukaj odpowiedzi. Szukaj z nastawieniem na „szukaj samodzielnie”. Nie spiesz się, nie proś na forach o odpowiedź na każde pytanie, które pojawi się po godzinie czy dwóch latania. Po prostu lataj i szukaj rozwiązań. A potem lataj dalej – tak żeby określić co Ci daje radość w całej tej zabawie.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.