Dlaczego warto bawić się symulatorami wojskowymi?
Strzelanki, arcade, gry – to określenia, które padają w odniesieniu do DCS, Falcona, Sturmovika. Jeśli tak je oceniasz – nie będę tego zmieniał. Ale i tak uważam, że warto ich używać.
Cytowane wyżej określenia zaczerpnąłem z dyskusji na forach i korespondencji z czytelnikami. Zwykle padały w opozycji do „symulatorów” (cytat, nie ironia) takich jak Prepar3D czy X-Plane. Na jednym biegunie symulator wojskowy, w którym strzela się do samolotów lub celów naziemnych, na drugim – realizacja rzeczywistych procedur w 737 PMDG.
Zapowiedziałem już, że nie będę Cię przekonywał, żebyś uznał symulatory wojskowe za poważne. Choć sporo argumentów za tym przemawia… mnie w ogóle nieszczególnie interesuje dyskusja na linii: „symulator, czy gra”. Pozwól jednak, że powiem Ci, jak skorzystasz bawiąc się symulatorami wojskowymi – nawet jeśli uważasz je za zabawkę.
1. Będziesz latał bardziej precyzyjnie
Pomyśl tylko – Twoim celem będzie umieszczenie serii pocisków albo rakiety w celu oddalonym o kilkaset metrów lub o kilometr od Ciebie. Jeśli to cel naziemny – prawdopodobnie się broni, więc doleciałeś do celu na małej wysokości i z dużą prędkością. Dopiero dwa kilometry od celu zrobiłeś górkę przed atakiem i w płytkim nurkowaniu próbujesz przycelować. Masz kilka sekund, a potem całą operację trzeba powtórzyć. Ryzykując trafienie, które zakończy misję.
Jeśli walczysz z samolotem, to walka jest jeszcze bardziej dynamiczna. Nie tylko musisz utrzymać przeciwnika w celowniku, ale dodajesz poprawkę i co jakiś czas rozglądasz się po niebie sprawdzając, czy sam nie jesteś obiektem podobnego zainteresowania.
Zostawmy zresztą walkę powietrzną. Spróbuj lotu w formacji, a jeszcze lepiej – tankowania w powietrzu. Kilka minut będziesz trzymał pozycję w odległości kilku metrów od odrzutowca podobnego do Boeinga 707 (KC-135) lub DC-10 (KC-10). Przez te kilka minut będziesz się poruszał (względem tankowca) o kilka metrów w każdą stronę.
2. Będziesz faktycznie latał
Jak wygląda typowy lot 737? Start – przesuwasz przepustnicę do przodu, wciskasz TOGA i monitorujesz czy silniki pracują poprawnie. Kiedy samolot przyspiesza weryfikujesz, czy działa prędkościomierz, potwierdzasz wskazanie 80 węzłów, a przy prędkości rotacji ciągniesz wolant do siebie. Tu potrzeba trochę precyzji – pociągniesz za mocno i za wcześnie – ogon uderzy o ziemię. Ale jeśli poczekasz chwilę za długo – nic się nie stanie – przecież wirtualny drugi pilot nie spojrzy na Ciebie krzywo. Potem jeszcze kilkanaście sekund wznoszenia i wolne – autopilot przejmuje stery.
Trzeba jeszcze wylądować. Zakładam nawet, że nie korzystasz nadmiernie często z autolandu. Ale i tak autopilot, w większości lotów, ustabilizował samolot na kursie i ścieżce zniżania do pasa. Pozostaje tylko rozłączyć AP chwilę przed lądowaniem (minutę? pół minuty?). Przy stałym wietrze wytrymowany wcześniej samolot doleci do pasa. Wtedy wystarczy przyciągnąć wolant (wyrównanie, wytrzymanie) i już koła dotykają pasa.
Ile trwał ten lot? Jeśli to 737 – pewnie godzinę. Może dwie, trzy. Ile faktycznie leciałeś? Minutę? Dwie? Może mniej.
Oczywiście – programowanie FMC i poprawne wykonanie lotu to również latanie i nie chciałbym byś poczuł się skrytykowany, jeśli latasz w opisany wyżej sposób. To bardzo realistyczne. Ale… trochę mało w tym latania.
Może latasz samolotem general aviation. Może – ponieważ to jakoś mniej popularne w symulatorach. Ale nawet tu, nawet jeśli używasz autopilota rzadko, latania jest mało. Na ogół trzymasz kurs, czasem wykonasz zakręt nad punktem trasy. Potem krąg i lądowanie. Pewnie „z ręki”. Ale powiedz sam – ile razy w każdym locie wykonujesz zakręt z przechyleniem 45 stopni? A 60 stopni? Pewnie lepszym pytaniem byłoby – raz na ile lotów takie zakręty wykonujesz. Pytam w oparciu o obserwację lotów streamowanych online. I znów – to w żadnym wypadku nie ma być krytyka – w końcu chodzi o symulowanie komfortowej wycieczki samolotem.
W myśliwcu, w krótkim locie, prowadząc samolot „z ręki” spędzisz połowę lotu. Może większą jego część, a czasem – cały lot. Zależy jeszcze w którym samolocie – na ogół uruchamiam autopilota po to, żeby skoncentrować się na systemach. A jak już nie jest potrzebny – przejmuję stery.
W myśliwcach historycznych w ogóle nie ma tematu – autopilota tu nie ma i trzeba prowadzić samolot samemu.
3. Airmanship
Co sprawia, że latamy lepiej?
Symulator ma jednak spore wady. Pewnych zjawisk nie można symulować. No bo jak przekazać odczucie wyślizgu czy ześlizgu w zakręcie? Nawet symulator full-motion realizują to w stopniu ograniczonym, a domowe stanowisko przekaże nam tylko to, co zauważymy na chyłomierzu. Albo nie zauważymy. Albo nie będziemy zwracać uwagi, bo pochłonie nas coś ważniejszego.
I tu znowu perspektywa symulacji myśliwca będzie inna. Dalej nic nie poczujemy, ale skoordynowany zakręt będzie miał wpływ na nasz lot w stopniu znacznie większym niż skoordynowany zakręt cessny 172. W myśliwcu, w ciasnym zakręcie na granicy możliwości Spitfire’a, Messerschmitta czy F-14, różnica między zakrętem skoordynowanym a nieskoordynowanym to różnica między zakrętem (i szansą na trafienie), a przeciągnięciem i korkociągiem. Tam gdzie w grę wchodzi zarządzanie energią (energy management) – każda strata energii (a taką będzie ześlizg) to mniejsze szanse na zwycięstwo.
Przewrotnie powiem – największa wada Digital Combat Simulatora – mała liczba samolotów AI z okresu drugiej wojny światowej, najbardziej pomogła mi opanować latanie Spitfire’m. Walcząc z samolotami o lepszych parametrach prawdopodobnie nauczyłem się więcej niż przez rok latania cessną w P3D. Mój Spitfire IX to maszyna z 1942, przeciwnik na FW 190A-8 i Me 109K to w obu przypadkach maszyny o dwa lata starsze – a w czasie wojny to kolosalna różnica, więc wykorzystanie pełni zdolności maszyny jest niezbędne, jeśli walka ma się zakończyć zwycięstwem.
Wrócę jeszcze do tankowania w powietrzu. Swego czasu w jednym z poradników dla wirtualnych pilotów zaczynających przygodę z Vatsim sugerowano, żeby nie zaczynać zanim nie opanuje się utrzymywania wysokości w locie poziomy z dokładnością do… 300 stóp – 100 metrów. Tankowanie w powietrzu, przy połączeniu sztywnym, wymaga utrzymania pozycji z dokładnością do kilku. I to się nie uda za pierwszym razem (bardziej wprawni i bardziej szczęśliwi uzyskają kontakt, ci mniej – spędzą kilka-kilkanaście frustrujących minut w pobliżu tankowca). Ale za drugim razem będzie lepiej. Po kilku – kilkunastu próbach uda się podjąć kilka tysięcy funtów paliwa przy każdym połączeniu. I uda się z jakąś powtarzalnością z tankowcem łączyć – przy odrobinie cierpliwości pozwoli to zatankować samolot na długi przelot. A potem po prostu zacznie wychodzić. W między czasie wirtualny pilot doskonale opanuje kontrolowanie mocy (zbliżanie / oddalanie od tankowca), trymowanie (w DCS szczególnie ważne wobec symulacji turbulencji w śladzie za tankowcem, co wymusza zmiany wytrymowania samolotu w zależności od pozycji) i posługiwanie się sterem kierunku dla utrzymania pozycji (pro tip – ogranicz przy tankowaniu użycie lotek, a pozycję w poziomie koryguj przede wszystkim sterem kierunku). Po przesiadce do cessny lub 737 okaże się, że nawyki i umiejętności przechodzą.
Latając samolotami wojskowymi przekonasz się, że loty między sobą są dużo bardziej różnorodne. F-16, czy inny A-10 będą reagowały na każdy ruch drążka jeśli pod skrzydłami będzie pusto (ok, wiem – w F-16 się nie rusza). Ale dodaj kilka bomb, a otrzymasz inny samolot – ciężki, wymagający więcej planowania przy manewrach. Raczej nie spotkasz tu też przelotów na FL350 z włączonym LNAV i VNAV. Raz lot odbędzie się na dużej wysokości, innym razem tuż nad wierzchołkami drzew.
4. Nawigacja
Najtrudniej znaleźć cel. Drugą najtrudniejszą czynnością jest odnalezienie tego samego celu drugi raz – kiedy raz już go miniemy. Falcon, DCS i Ił-2 nauczyły mnie, jak ważne jest śledzenie tego, co miga nam za oknem. GPS w Cessnie 172 nie jest niczym złym, ale polegam na nim. Nawet jeśli nie mam GPSa, często latam z ustawionym VORem, który pomaga się odnaleźć. I w sumie mila w tę, czy w tę nie robi mi szczególnej różnicy w samolocie, który porusza się 120 mil na godzinę.
A teraz inna sytuacja – atak na niemieckie ciężarówki, które znalazłem na normandzkiej drodze pod Caen. Pewnie wiozą amunicję do stanowisk artylerii ostrzeliwującej pozycje Brytyjczyków, którzy od tygodni próbują zdobyć to miasto w ciężkich walkach. Ciężarówki mignęły mi po prawej. Licznik wskazuje 240. Co piętnaście sekund pokonuję milę, więc na zapamiętanie charakterystycznych punktów mam raptem kilka sekund. A muszę jeszcze zakręcić, zwiększyć wysokości, a w kilku następnych sekundach – wymyślić rozwiązanie ogniowe do ataku – określić kąt nurkowania i kierunek. Nie byłoby od rzeczy ocenić bezpieczną drogę odejścia znad celu i konieczne uniki. Element „strzelanki” jest tu na ostatnim miejscu – fajnie byłoby trafić. Ale nie o to chodzi. Chodzi przede wszystkim o to, żeby po tym ataku znaleźć drogę do domu, bo właśnie w moim starannie zaplanowanym locie pojawiła się minuta albo dwie, podczas których kręciłem kółka na niebie i wykonywałem uniki, więc jestem… gdzieś nad Normandią.
I powiem Wam, że niewiele miejsc w Prepar3d i X-Plane znam wizualnie tak dobrze jak okolice Caen, Carentan, St. Lo i Cherbourga w Normandii (DCS), a Batumi, Kabuleti, Poti i Kutaisi na Kaukazie (też DCS). Chciałbym kiedyś odwiedzić Tivat i Podgoricę, żeby zobaczyć jak te okolice wyglądają w rzeczywistości – bo znam je z Falcona.
Nie starałem się tych okolic zapamiętać. To się działo mimochodem – moja koncentracja na symulacji była znacznie większa niż w P3D.
5. Grywalizacja
Zaleca się grywalizowanie doświadczeń edukacyjnych. Wprowadzanie nagród, zachęt, pozytywnego wzmocnienia. Prepar3da i X-Plane’a stworzono przede wszystkim jako platformy symulacyjne. Zapomniano jednak (tak – będę uważał, że to błąd i tęsknię za niezłym pomysłem odznak z FSX) o nagrodzie. Latamy dla siebie. Ok. Ale to trochę idealistyczne. Informacja zwrotna? Wylądowałeś – gratulacje. Kropka. Nie ważne czy wylądowałeś dobrze, źle, czy na innym lotnisku. Nic się nie dzieje.
W symulatorze bojowym też nie jest idealnie. Ale postęp kampanii wciąga. Sukces misji jest mierzony wieloma wskaźnikami. I to motywuje. Dla tej motywacji warto spróbować. A jeśli motywacja nie jest potrzebna – warto spróbować dla tego, czego te symulatory uczą. Nawet jeśli traktujesz je, jak grę. Gra też uczy.